Ta strona używa plików Cookie. Korzystając z tej strony zgadzasz się na umieszczenie tych plików na twoim urządzeniu
Język polskiJęzyk polski
pin ul. św Jacka 16, 30-364 Kraków
clock

Sekretariat czynny:
9:00 -12:00 | 14:00 -17:30 | 18:00 -19:00

pinclockphonemailmail

ul. św Jacka 16, 30-364 Kraków

Sekretariat: 9:00 -12:00 | 14:30 -17:30 | 18:00 -19:00

Strona główna

 

up-arrow

Co mi przeszkadza, by w moim życiu wypełniała się wola Boga?

homilia - piątek IV tygodnia zwykłego (rok II), 7 lutego 2014 r.
Syr 47, 2-11; Ps 18, 31.47.50-51; Mk 6, 14-29

Dzisiejsza Ewangelia spontanicznie zrodziła we mnie myśl o pierwszej uwadze ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli. W pierwszych słowach książeczki ćwiczeń św. Ignacy tłumaczy, czym one są i czemu służą. Wiemy, że nie chodzi o ćwiczenia dla ćwiczeń, ale że w nich chodzi o całe nasze życie; ćwiczenia wyobrażają nasze życie, a Św. Ignacy uświadamia nam, że celem ćwiczeń duchownych jest szukanie i znalezienie woli Bożej po to, aby za nią podążać. To jest również celem naszego życia i gwarancją życia, bo wypełniając wolę Bożą doświadczamy pełni życia. Ale w pierwszej uwadze ćwiczeń św. Ignacy przypomina równocześnie, że aby naprawdę ten cel w swym życiu obrać i na serio ku niemu podążać, trzeba najpierw usunąć wszystkie nieuporządkowane przywiązania, bo dopiero wówczas będziemy mogli szukać i odnajdywać wolę Bożą „w takim uporządkowaniu swego życia, żeby służyło dla dobra i zbawienia duszy”. Wypełnianie woli Boga gwarantuje nam porządek życia. Tak jest od pierwszej stronicy Biblii. Od pierwszej stronicy Biblii widzimy, że wolą Boga jest porządek i harmonia naszego życia; Bóg tak nas stworzył. Natomiast przeciwieństwem woli Boga są owe nieuporządkowane przywiązania, to znaczy takie postawy, które są „nie-w-porządku” z wolą Boga i dlatego wprowadzają bałagan, chaos. Wydaje się, że o tym właśnie jest dzisiejszy fragment Ewangelii. Dzisiejsza Ewangelia ukazuje nam owoce życia uporządkowanego i konsekwencje życia nieuporządkowanego. Jest kilku jej bohaterów, ale ja chciałbym zwrócić szczególnie uwagę dwóch z nich: na Heroda i na Jana Chrzciciela.

Najpierw Herod. Jest to człowiek, który należał do rodziny pełnej nieszczęść. Z jednej strony była to „rodzina władzy”, w której wszyscy lgnęli do władzy i do panowania. Z drugiej strony była to rodzina, której historia przypomina łańcuch nieszczęść, a nawet przekleństw, tragicznych śmierci. Herod Antypas, o którym słyszymy w dzisiejszej Ewangelii, a którego ewangelista Marek nazywa królem, w rzeczywistości był tetrarchą: tetrarchą Galilei. Był synem Heroda Wielkiego. Wiemy, kim był jego ojciec i jak skończył. innym krewnym Heroda Antypasa, a dokładnie jego siostrzeńcem, był Herod Agryppa I, o którym informacje spotkamy na kartach Dziejów Apostolskich. Ten z kolei prześladował niektórych członków Kościoła, kazał ściąć Jakuba, brata Jana, a potem uwięzi również Piotra (por. Dz 12, 1-3). Czymś, co mnie frapuje i zastanawia w Herodzie, jest jego postawa wewnętrzna. Za każdym razem, gdy słucham tego opowiadania, które zostało zrelacjonowane przez św. Marka, a które prawdopodobnie było opowiadaniem ludowym, krążącym na tych ziemiach, a potem włączonym w pierwszą Ewangelię, zastanawia mnie postawa Herod, w którym była chęć słuchania, słuchania Słowa. Czytamy o nim, że Herod „czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał” (Mk 6, 20). Dzięki tej informacji wyczuwamy w Herodzie pewne, a nawet duże napięcie oraz silną duchową walkę. Bo przecież nie jest tak, że człowiek jest do cna zły i że jest skazany na czynienie zła. Nie jest tak, że skoro z jego ojcem było źle, to i z nim będzie podobnie. Nie jest przecież tak, że jeśli w przeszłości w naszych domach było źle, to w naszym życiu w teraźniejszości i w przyszłości będzie zawsze źle. Nie! Tym, co mnie zawsze zatrzymuje w postaci Heroda jest to, że on stał na granicy ważnych decyzji życiowych. Chętnie słuchał słowa Pańskiego, które za pośrednictwem Jana zostało skierowane do człowieka. Zauważmy to, że jednak słuchał, ale zapytajmy również, dlaczego Słowo Boga w nim nie wygrało, dlaczego w nim przegrało? Stało się tak, ponieważ Herod miał wiele przywiązań, od których nie potrafił się uwolnić. Była to najpierw żądza władzy. Herod potrafił wszczynać konflikty militarne, byle rozszerzyć swoje panowanie. To właśnie by rozszerzyć swoją władzę, pojął za żonę córkę króla Aretasa, którą później zostawił dla żony swego brata Filipa, Herodiady. Dla kobiety, którą zabrał bratu, odrzucił pierwszą żonę, córkę króla Aretasa, co spowodowało wybuch krwawej wojny, w której - jak pisze Józef Flawiusz - Herod stracił całą armię. Pomyślmy, ile zła może wyniknąć z jednego przywiązania, ile zła rodzi się z jednej pożądliwości i jak trwanie w niej może człowieka zatracać. Gdzie „królują” nasze przywiązania, od których nie jesteśmy wolni, tam w konsekwencji pojawia się zatracenie. „Dzieckiem” - mówiąc symbolicznie - tych Herodowych przywiązań jest Herodiada. Przywiązanie pociąga za sobą kolejne przywiązanie; tak rodzi się łańcuch rozszerzającego się zła, który staje się jak zaciskająca się pętla na szyi. Oto dlaczego Herod nie potrafił pójść za Słowem! Dlatego ma rację św. Ignacy, który w przywołanej pierwszej uwadze ćwiczeń duchownych pisze, że nie jesteśmy w stanie pójść za wolą Boga tak długo, jak długo zwyciężają w nas owe nieuporządkowane przywiązania. I można mieć wielkie pragnienia, które „w towarzystwie” i w konsekwencji nieuporządkowanych przywiązań zamienią się w wielkie, ale jedynie marzenia. I niestety można całe życie marzyć i nie pójść nigdy za pragnieniami i wolą Boga.

W tej Ewangelii jest ktoś drugi, kto na pierwszy rzut oka wydaje się być jedynie tłem całej tej historii i kimś - po ludzku rozumując - przegranym. To Jan Chrzciciel. Wpatrujemy się w jego ściętą głowę przyniesioną na misie. Tymczasem właśnie on jest tym, którego słowo naprawdę zwyciężyło i który jest panem tej historii (jest panem, ale oczywiście w Bogu, któremu służy). Jest taki obraz z XVI w. namalowany przez Matthiasa Grünewalda, a zatytułowany „Ukrzyżowanie”. Pod krzyżem Jezusa, z lewej strony, widzimy klęczącą Marię Magdalenę z wyciągniętymi w geście błagalnym rękami, a obok niej stojącego Jana Apostoła, który tuli i podtrzymuje pełną bólu Maryję. Obraz pełen ekspresji. Z prawej natomiast strony krzyża stoi Jan Chrzciciel: wyprostowany, jakby niecierpiący, stateczny, stanowczy, z otwartą Biblią w lewym ręku, z wyprostowanym palcem wskazującym prawej ręki skierowanym w stronę umierającego Jezusa. Można odnieść wrażenie, że ten palec jest osią świata; on wskazuje na posłuszeństwo tego, który całe swoje życie ukierunkował na Tego, który kona na krzyżu. Na wysokości ust proroka, nad jego wyciągniętą prawą ręką, malarz umieścił słowa: „Illum oportet crescere, me autem minui”, czyli „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał”. Swoją męczeństwem Jan Chrzciciel zapowiedział Mękę i Śmierć Jezusa, która tak naprawdę jest zwycięstwem, bo umierając Jezus zadał śmierć wszelkim naszym przywiązaniom. Jezus zadał śmierć wszystkiemu, z czym sobie nie radzimy, co w nas jest nieporadne, co przeszkadza, aby w naszym życiu wypełniała się wola Boga. Jesteśmy w najważniejszym momencie dnia, przy ołtarzu. Jezus ofiaruje się Ojcu w ofierze za nas. Złóżmy więc na ołtarzu nasze przywiązania: te, które nam najbardziej doskwierają, które najwięcej życia nam zabierają, które wciąż sprawiają, że Bóg nie jest w naszym życiu pierwszy. Prośmy, aby On je przemienił, byśmy całym swoim sercem i życiem mogli szukać woli Tego, który chce dla nas pełni życia.

Krzysztof Wons SDS