Ta strona używa plików Cookie. Korzystając z tej strony zgadzasz się na umieszczenie tych plików na twoim urządzeniu
Język polskiJęzyk polski
pin ul. św Jacka 16, 30-364 Kraków
clock

Sekretariat czynny:
9:00 -12:00 | 14:00 -17:30 | 18:00 -19:00

pinclockphonemailmail

ul. św Jacka 16, 30-364 Kraków

Sekretariat: 9:00 -12:00 | 14:30 -17:30 | 18:00 -19:00

Strona główna

 

up-arrow
20.04.2019

Zrośnięci z Nim na wieczność

Homilia wygłoszona przez ks. Krzysztofa Wonsa SDS w czasie Wigilii Paschalnej, 20 kwietnia 2019 r., w kościele salwatorianów pw. Boskiego Zbawiciela w Krakowie.
Rdz 1, 1 - 2, 2; Rdz 22, 1-18; Wj 14, 15 - 15, 1a; Iz 55, 1-11; Rz 6, 3-11; Łk 24, 1-12 (rok C)

Drodzy bracia i siostry, ten ewangeliczny widok garstki kobiet porusza do głębi: jeszcze noc całkiem nie odeszła, pierwszy brzask co dopiero przeszył ciemności, zaledwie świta nad Jerozolimą, a one wybiegają z domu. Miasto jeszcze śpi - od Wielkiego Piątku jakby umarłe -, a one biegną pustymi ulicami do grobu z pachnidłami w rękach. Po co im te pachnidła? Głupie kobiety… w oczach świata. Czy można wonnościami pokonać odór śmierci? Miłość takich pytań nie zadaje.

Kim są te kobiety, które tak bardzo kochają? Ich twarze powoli wyłaniają się z ciemności. Łukasz pomaga nam rozpoznać niektóre: ta pierwsza to Maria Magdalena, z której Jezus ongiś wyrzucił siedem złych duchów, co nękały ją dniem i nocą; druga to Joanna, żona Chuzy, nadwornego „ministra finansów” w pałacu Heroda Antypasa, tego lisa, który czyhał na Jezusa i próbował się Nim bawić; a trzecia to Maria, krewna Ukrzyżowanego Jezusa, matka Jakuba Młodszego, „Brata Pańskiego”. Każda z nich inna, każda z innego świata, z innym życiorysem, a tak bardzo „są razem”. Połączyła je tęsknota za Jezusem i ta sama droga do grobu, który - nie wiedzą o tym - zastaną pusty. Biegną razem do tego pierwszego „kościoła zmartwychwstania Pańskiego”. Trzy kobiety, choć z różnych światów, są tak bardzo ze sobą, bo tak bardzo złączone z Jezusem. Więcej niż „złączone”. Paweł, powiedziałby, - użył dzisiaj w liście tego słowa -, „zrośnięte” (gr. symfytoi) z Nim w jedno (por. Rz 6, 5).

Oczami wyobraźni widzę je całe obolałe, z policzkami ciągle mokrymi od łez Wielkiego Piątku. Biegną złaknione spotkania …z ciałem Jezusa. Chciały namaścić Ukochanego. Zawstydzają mnie te święte kobiety. Ale święci są także po to, jak powiedział św. Jan Paweł II, aby zawstydzać. Czy kiedykolwiek tak za Nim biegłem w ciemnościach, jak te kobiety? Czy tęskniłem za Nim tak, że zasnąć nie mogłem, jak one? Czy kiedykolwiek płonąłem miłością tak wielką, jak ich miłość, nie mogąc doczekać się spotkania z Bogiem-Człowiekiem?

Całe miasto mówiło o tym, że On umarł, a one zrywają się, skoro świt i idą do Niego, choć same widziały, jak On umarł. Skoro umarł, wolą być z Nim w Jego śmierci niż żyć w mieście pozbawionym Boga. Miasto bez Syna Boga jest bez życia, jest grobem. Poza Nim jest pusto. Kobiety jeszcze nie wiedzą, że On powstał i opuścił grób; nie wiedzą, że Jerozolima już wnet wypełni się Jego Ewangelią (por. Dz 5, 28). Nie wiedziały, bo skąd miały wiedzieć. Skąd miały wiedzieć, że idą do pustego grobu jak do świątyni, jak się idzie na pierwszą rezurekcję. Czy taki obraz nie poruszyłby nawet najbardziej skamieniałą duszę? Czy nie rozgrzałby najbardziej wystygłe serce?

Ale tego wieczoru jeszcze bardziej porusza mnie myśl o tym, co działo się wcześniej, zanim nastał brzask, zanim kobiety wybiegły z domu. Chciałem czytając tę Ewangelię, przygotowując się do homilii, pobyć z nimi dłużej w ich domu, na pierwszej wigilii paschalnej. Ilekroć czytałem ten werset, zawsze wyobrażam sobie te kobiety w taki sam sposób: czekające na pierwszy świt, bez zmrużenia oka. Czuwały i cierpiały. Ból mieszał się z tęsknotą. Ból nie pozwalał im zasnąć po traumie Wielkiego Piątku, zaś tęsknota paliła ich serca. Nie mogły się doczekać świtania. Chyba nikt wcześniej w historii ludzkości nie czekał tak bardzo, jak one, z soboty na niedzielę na świt poranka, szykując wonności na spotkanie z Bogiem.

Ciągle wracałem do tego pierwszego wersetu. Czytałem go na nowo, jakby nie pozwalał mi pójść dalej w moim przygotowaniu homilii. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że ten werset wydarzy się tutaj, w tym kościele, że wydarzy się kolejny raz w Wielką Sobotę, że wydarzy się w nas, którzy jesteśmy tutaj razem, wykąpani przecież przez Boga w wodach chrztu, zrośnięci w Nim, jakby powiedział Paweł.

Jesteśmy podobni do kobiet z Wielkiej Soboty, do kobiet z tamtej pierwszej wigilii paschalnej i pierwszej rezurekcji w historii świata. Pójdziemy razem z nimi w procesji do pustego grobu, na rezurekcję.

Lecz na razie jeszcze trwa wigilia, święte czuwanie osłonięte ciemnościami nocy. Niech jeszcze potrwa. Niech potrwa ta noc tak długo, aż zrodzi się w nas silna tęsknota za Jezusem złożonym w grobie. Niech potrwa tak długo, aż zaboli nas serce z powodu zadanych Mu ran, aż zapłaczemy w sercu, że zabiliśmy Boga - Człowieka, aż zrodzi się w nas miłosna tęsknota za żyjącym Bogiem.

Drodzy, w żaden inny dzień roku Kościół nie zatrzymuje nas w Liturgii przy stole Słowa tak długo, jak dzisiaj, w Wigilię Paschalną. Troszczy się jak matka, żebyśmy dobrze pojęli sens okrzyku „Alleluja”, żebyśmy dobrze zaśpiewali „Alleluja”, żebyśmy głębiej zrozumieli symbole tego nocnego czuwania. Wszystkie one opowiadają o Synu Boga, który przychodzi do nas z tamtej strony śmierci, przychodzi do nas z rzeczywistości, której nie znamy, z którą nie możemy powiązać żadnego z naszych doświadczeń na tej ziemi. Symbole tej Wielkiej Nocy opowiadają o Bogu - Człowieku, który wychodzi z grobu i wnosi światło w największe nawet ciemności, poi i leczy chrzcielną wodą zranione pierworodnym grzechem dusze nasze, podnosi nas i wyprowadza z grobowych ciemności grzechu.

Nasz świat, wiemy o tym, coraz bardziej przy przypomina Jerozolimę, która tamtego dnia wyrzuciła Syna Bożego poza mury miasta, zabiła i ogłosiła, że umarł. Żyjemy w świecie, który w wielu przestrzeniach funkcjonuje, jakby Bóg umarł, jakby Boga nie było. Świat zatraca duchowość, bo już nie tęskni za żyjącym Bogiem. Świat bez duchowości, świat, który już nie adoruje Boga, taki świat się dehumanizuje, powiedział wielki teolog, J. Daniélou. Nieludzko wtedy traktuje siebie i nieludzko traktuje Boga, bo już Go nie adoruje, bo już na Niego nie czeka.

Musimy przyznać, że świat, w którym żyjemy na co dzień, świat pracy, komercji i rozrywki, nawet świat uczelni, szkół i mediów, już nie bardzo rozumie treść paschalnych symboli, które wypełniają naszą wieczorną celebrację. Dlaczego? Ponieważ staje się światem zbyt zmysłowym. Zmysły są ważne, ale niewystarczające. Zmysły zatrzymują na tym, co materialne. Nie potrafią podążać same z siebie za tym, co duchowe. Aby dobrze odczytać duchowy sens symboli, nie wystarczają zmysły, potrzebna jest wiara, a wiara rodzi się ze słuchania słowa Bożego (por. Rz 10, 17).

Słowo Boże wyjaśniło nam przed chwilą symbol nocy, symbol światła paschału. To światło pozdrawialiśmy wchodząc do ciemnego kościoła. To światło, które wydaje się tak kruche, tak gasnące. I ten symbol wody, przez którą przeszliśmy do życia, jak przez Morze Czerwone. Każdy z tych symboli mówi o Nim, o Jezusie Chrystusie. To On jest jedynym sensem i sednem Wielkiej Nocy; On, który zstąpił do mrocznego królestwa, gdzie wydawała się rządzić już tylko śmierć. Wszedł w noc śmierci, aby spełnić prośbę wszystkich bez wyjątku ludzi, także hulaków tego świata, którzy jak ewangeliczny hulaszczy bogacz z Ewangelii Łukasza przez całe wieki czekali i błagali: „poślij do moich braci kogoś ze zmarłych, aby uwierzyli” (por. Łk 16, 27). Tylko Jezus, prawdziwy Łazarz, mógł spełnić tę prośbę: przyszedł z tamtej strony śmierci, abyśmy uwierzyli (J. Ratzinger).

Niestety, spełniają się ciągle słowa Ewangelii, że choćby ktoś z umarłych przyszedł, nie uwierzą. Jezus przyszedł spośród umarłych, a wielu do dzisiaj nie wierzy. Nie przyszedł z tamtej strony z rewelacjami i z ekscytującymi opisami zaświatów. Przyszedł i powiedział po prostu, że Ojciec czeka na nas i ma przygotowane dla nas miejsca. Powiedział to bez wywoływania sensacji, którymi chętnie zainteresowałyby się media i komercja. Ale, bracia i siostry, powiedzcie, czyż to, co nam przynosi Zmartwychwstały nie jest najbardziej poruszającą wiadomością historii (J. Ratzinger). Świat tymczasem ciągle szuka mieszkań jedynie na tej ziemi, jakby były wieczne.

Chociaż tęsknimy za życiem, w którym nie ma śmierci, za życiem bez umarłych i bez grobów, - wszyscy tęsknimy za takim życiem -, ciągle szukamy ostatecznego zabezpieczenia w tym, co materialne, co śmiertelne i co przemija. Tak, w tym także jesteśmy podobni do kobiet z Ewangelii: tęsknimy za żyjącym Synem Boga, odprawiamy wigilię paschalną, idziemy do Niego z wonnościami, a nadal szukamy jedynie tego, co cielesne, co umiera. Bóg zaś cierpliwie posyła do nas swoich aniołów i pyta nas i tłumaczy: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał” (por. Łk 24, 5-6).

Nawet jeśli ciągle gonimy za tym, co materialne, co śmiertelne i przemija, to przecież, uświadomiłem to sobie dzięki Ewangelii, ostateczna prawda o nas jest taka, że całe życie szukamy Jego samego. „Dlaczego szukacie żyjącego…?”. Nasza dusza i nasze serce pragnie Boga żywego. To pragnienie jest w nas i ono jest nie do ugaszenia. „Przypomnijcie sobie…” - woła Kościół dzisiaj, jak aniołowie przy pustym grobie i jak Paweł -, że przecież nosicie w duszy niezatarty dzień chrztu. Od dnia chrztu jesteście z Nim na zawsze „zrośnięci” (symfytoi) (por. Rz 6, 5). Tęsknoty za Nim nie da się uśmiercić.

Jezus przychodzi do nas tej nocy w najważniejszym znaku paschalnym. Przychodzi do nas w znaku Baranka. Dzisiaj znowu usłyszymy, jak podczas każdej Mszy św.: „Oto Baranek Boży, który zgładzi grzechy świata”. Baranek śmiertelnie zraniony naszym grzechem, a jednak żyjący. Chce zająć nasze serca, wnieść do nich światło i rozproszyć ciemności grzechu. Chce zwyciężyć w nas, abyśmy zwyciężali razem z Nim w tym świecie. „Przez swoją śmiertelną ranę Baranek mówi nam, że ostatecznie nie zwyciężą ci, którzy zabijają; świat żyje raczej dzięki temu, kto siebie składa w ofierze” (J. Ratzinger).

To święta prawda, pomyślałem. Świat żyje dzięki troskliwym mamom, które są także dzisiaj tutaj, które od rana do wieczora składają siebie w ofierze, aby dzieci przygotować do wiary i dobrego życia. Świat żyje dzięki utrudzonym ojcom, którzy są dzisiaj tutaj, którzy od świtu pracują w pocie czoła, aby dzieciom i żonie żyło się godnie w zadbanych domach. Świat żyje dzięki duchownym, konsekrowanym, których widzicie przy ołtarzu, którzy rezygnując z małżeństwa, z piękna macierzyństwa i ojcostwa, składają siebie w ofierze, aby innym towarzyszyć w drodze do poranka wielkanocnego. Świat żyje dzięki chorym, których świat uważa za najsłabszych, dzięki cierpiącym, którzy świadomie ofiarują siebie, aby inni wyzdrowieli na duszy. Zaprawdę, nie ci ostatecznie zwyciężą, co dzisiaj zabijają, ale ukrzyżowany Baranek ze śmiertelną raną, który nadal żyje w tylu pięknych paschalnych osobach, które potrafią ofiarować siebie aż do końca. Jesteście takimi osobami, potrafimy ofiarować siebie aż do końca.

A jeśli na ostatnim etapie życia, poczujemy, że przyszło nam dzielić los Izaaka z dzisiejszego drugiego czytania (Rdz 22, 1-18), gdy staniemy nagle przed wielką górą, po której trzeba będzie się wspinać niosąc na barkach znaki naszej śmierci i patrząc z niepokojem w stronę horyzontu śmierci; i będziemy pytali, dokąd właściwie idziemy, jaki sens ma ta życiowa wspinaczka i będziemy kuszeni myślą, że zostaliśmy oszukani i że wszystkie usłyszane w Wielkanoc słowa to tylko „czcza gadanina” (por. Łk 24,11); i gdy najdzie nas czarna myśl, że życie wcale nie jest darem, ale wyrokiem śmierci, bo poczujemy się jak baranek idący na śmierć, wówczas wspomnijmy na słowa ojca, Abrahama, które usłyszał syn, Izaak: „Bóg się zatroszczy…; Bóg zadba” (por. Rdz 22. 8).

W godzinie ciemnej nocy Bóg zatroszczy się o nas, jak zatroszczył się o Izaaka. Otworzy przed nami, jak otworzył przed nim, świetliste niebo i zobaczymy Nadchodzącego Baranka, który dla nas pozwolił się uwikłać w gąszcz historii, pozwolił się związać. I nie tylko zatroszczył się o ofiarę zastępczą, ale sam stał się ofiarą - Barankiem, abyśmy żyli na zawsze. I wtedy uśmiechniemy się do Niego, jak Izaak, bo Izaak oznacza „zaśmiać się”, i ujrzymy uśmiech Boga, i będziemy się radowali całą wieczność zrośnięci z Nim w jedno. I poznamy ostatecznie całe piękno i niezgłębiony sens wielkanocnego „Alleluja”! I zaśpiewamy, - daj Boże! -, razem jak tu jesteśmy, wieczne „Alleluja”, i będziemy świętować z Nim bez końca. Bóg potrafi świętować wiecznie. Chce świętować razem z nami. Amen.

Krzysztof Wons SDS